Malarski fotograf codzienności — twórczość Marcina Maciejowskiego
Malarstwo i fotografia, od czasu powstania tej drugiej w XIX wieku, pozostają w dialogu artystycznym. O ile sama nazwa fotografia oznacza, w wolnym tłumaczeniu, malowanie światłem, o tyle często patrzymy na nią jako na technikę, która ma stricte przedstawiać rzeczywistość, pozbawioną zbędnych estetycznych wartości. Podobna opinia odbija się negatywnym echem na malarstwie, gdzie głosy sceptyków sugerują, że malarstwo (w szczególności współczesne) nie ma już racji bytu i zniknęło na nie zapotrzebowanie. W rzeczywistości obie te techniki współistnieją nie przeciw sobie, a wspólnie, wzajemnie się inspirując i wpływając na rozwój jednej i drugiej. Gdy z malarstwa została zrzucona rola dokumentacyjna, artyści zaczęli eksperymentować, szukając nowych środków wyrazu oraz tego, co sprawia, że obraz się podoba lub nie. Obecnie z fotografią spotykamy się przede wszystkim, gdy pełni ona funkcję informacyjną, przedstawiając obiekty czy ludzi następnie opisywane w gazetach, telewizji, na portalach społecznościowych. Na tę rolę fotografii szczególną uwagę zwrócił Marcin Maciejowski.
Urodzony w 1974 r. artysta początkowo swoją edukację kierował w stronę budownictwa, kończąc Technikum budowlane i niemal kończąc studia architektoniczne na Politechnice Krakowskiej, lecz na trzecim roku przerywając je, by dać początek swojej drodze artystycznej na Wydziale Grafiki w Krakowskiej ASP. To właśnie tam, w trakcie zajęć z rysunku pozna prowadzącego Marka Firka, modelującego Józefa Tomczyka oraz studiujących Rafała Bujnowskiego i Wilhelma Sasnala – z nimi stworzy grupę Ładnie. Samo znaczenie nazwy grupy ironicznie przeczy celowi, jaki przyświecał artystom. Prace malowane podczas zajęć były określane przez profesorów jako „ładne” – co stanowi puste słowo pozbawione komentarza, a jedynie usprawiedliwiające obecność profesora przy studencie. Członkowie grupy chcieli, by ich prace były nie tyle „ładne”, ile by przemawiały do odbiorcy swoją treścią, komentowały „brzydką” rzeczywistość. Niekiedy nazwę grupy zapisywano jako „Ład-nie”, co dodatkowo podkreślało odrzucenie decorum.
Charakterystyczne dla prac Maciejowskiego staną się komentujące podpisy: czy to przypominające w swej formie nagłówki w gazetach, podpisy pod zdjęciami czy chmurki z wypowiedziami niczym w komiksach. Prace artysty cechuje malarskość oraz lekkość ruchów pędzla, co jest widoczne na płótnie w impastach. Maciejowski stosuje raczej stonowaną i chłodną paletę barw, gdzie dominują szarości, blade błękity, a czasami kontrastujące przyciemnione brązy. Jego prace zazwyczaj są jasne, zarówno jeśli chodzi o światło w obrazie, jak i barwy przedmiotów, które zdają się rozbielone; w połączeniu z realistycznymi przedstawieniami daje to efekt zdjęcia wykonanego z fleszem. Wrażenie „fotograficzności” prac artysty nie jest przypadkowe, gdyż Maciejowski otwarcie mówi, że w procesie twórczym wykorzystuje zdjęcia, zarówno wykonane własnoręcznie, jak i znalezione w gazetach, czasopismach, a czasami przemalowuje na płótno kadry filmowe. Ideowo taki sposób malowania niejako wywyższa stricte informatywne fotografie do rangi dzieł sztuki. Utrwalenie fotograficznego obrazu na płótnie skupia uwagę widza na treści w nim przedstawionej i pozwala obserwatorowi świadomie spojrzeć na ludzi i sytuacje. Prace jego można by przyrównać do wyrwanych momentów z życia. Często w swoich pracach maluje „portrety”, gdzie portretowani zdają się nieświadomi obecności fotografa-artysty. Postacie często stoją na obrazach tyłem, pochłonięte swoimi sprawami. Ten naturalizm w treści obrazów kontrastuje z często uproszczonym wykonaniem widocznym w wyraźnych konturach i płaskich plamach barwnych, które przywodzą na myśl komiksy. Maciejowskiemu nie można odmówić znajomości historii sztuki. W swoich pracach oddaje hołd starym mistrzom, malując w swoich obrazach obrazy Rafaela, Picassa, Matisse’a, Maneta czy w końcu podając za źródło inspiracji całej twórczości Jana Matejki, samemu malując „ku pokrzepieniu serc”. Jest też zaznajomiony z twórcami mu współczesnymi. Jednocześnie poruszanie tematów medialnych i przedstawianie ich w ironiczny, z lekką nutą humoru sposób wskazuje na inspiracje popartowe i dadaistyczne. Sam nastrój prac przywodzi na myśl eteryczne pustki widoczne w pracach Hoppera i Hockney’a.
Obraz o angielskim tytule Blue Odalisque or The White Slave (1921-23) jest szczególnie intrygujący. Bliski kadr, charakterystyczny dla prac Maciejowskiego został tu posunięty do granic komfortu: odbiorca nie tylko staje się częścią sceny rozgrywającej się w obrazie, ale zatraca samego siebie, będąc tak blisko kobiety niewzruszonej naszą obecnością. Zbliżenie zdaje się sztuczne, uchwycone na fotografii-obrazie wręcz przypadkiem. Jednak to właśnie ten przypadek daje nam, „fotografującemu”, szansę na głębsze przemyślenia. Przedstawiona w centrum dziewczyna ucieka wzrokiem od obrazu, wyraźnie zamyślona. Zapewne nieświadomie przysłania nam głową Odaliskę Matisse’a. Tytuł obrazu Maciejowskiego sugerowałby, że artysta chciał uchwycić dzieło fowisty, jednak obecność kobiety wyraźnie temu zaprzecza. Stawia to pytanie, o której z kobiet mówi obraz: o odzianej w szary płaszcz, niczym w zbroję blondynce, czy o roznegliżowanej, porwanej przez malarza, zamkniętej w złotych ramach obrazu i więzionej w muzeum brunetce? Zasłaniająca nam obraz dziewczyna patrzy beznamiętnie w przestrzeń, może boi się ona spojrzeć w obraz, w obawie, że w oczach niewolnicy odnajdzie swoje? Może podświadomie zasłania go przed naszym wzrokiem, po to, byśmy my nie znaleźli podobieństwa między nimi? A może to zwykła osoba. Może to my jesteśmy niewolnikami szukania głębszego sensu w przypadkowym spotkaniu przypadkowej osoby.
Maciejowski, łącząc fotograficzne kadry i prześwietlenia z malarskim wykonaniem na płótnie, zwraca naszą uwagę na pewną magię zamkniętą w chwilach ulotnych. Zdjęcie pozwala nam uchwycić moment, a powieszony obraz dostrzec go w nowym kontekście, na dłużej zatrzymać w naszej świadomości. Symbioza obu technik daje odrealniony, a jednocześnie sentymentalny i wprowadzający w nostalgię efekt. Jego sztuka jest nie tylko „ładna”, ale też pełna refleksji i komentarza, który tylko czeka, by go odczytać.
Weronika Thomas