Pięć stron medalu.
Wystawa koreańska Splendor i finezja. Duch i materia w sztuce Korei w warszawskim Muzeum Narodowym.
Współcześnie, zadając sobie pytanie Co właściwie wiemy o kulturze koreańskiej?, w pierwszej kolejności zdają się przychodzić na myśl raczej fakty dotyczące wydarzeń XX wieku, czy aktualnej sytuacji politycznej, aniżeli jakiekolwiek informacje związane z wcześniejszą historią tego państwa. Wiemy o wojnach. Wiemy o podziale. Część południowa to postęp i technologia; północ jest odległa i groźna. Trudno jest mieć w tej sytuacji pretensje do kogokolwiek, gdyż system oświaty nie serwuje nawet podstawowych informacji o sztuce i kulturze Orientu. Z jego bogactwem historycznym – w ogólnej świadomości – kojarzą się kraje, takie jak Chiny, Indie czy Japonia. Daleki Wschód wciąż jest jednak dla większości hasłem abstrakcyjnym; znane są tylko niektóre pojęcia i symbole, choć zazwyczaj wyjęte z kontekstów. Rzecz jasna, w bezpośredni sposób spowodowane jest to wychowaniem w danych okręgach kulturowych, posiadających silnie zakorzenioną symbolikę oraz system wierzeń – co skutkować może niepełnym zrozumieniem innych takich obszarów. Aparat poznawczy przeciętnego Europejczyka nastrojony jest bowiem na taki sposób odbioru sztuki i kultury, do jakiego przyzwyczaił nas świat – bądź co bądź – chrześcijański. Nie sposób nie ulec wrażeniu, iż na płaszczyźnie symbolicznej pojawia się tu pewne ogólne niezrozumienie w zachodnim sposobie postrzegania Wschodu(1). Dla niezainteresowanego odbiorcy europejskiego, hinduskie przedstawienia bóstw w istocie mogą się kojarzyć z pewnym wizerunkiem demoniczności (zwielokrotnione ręce, często również: krwawe atrybuty), do którego przyzwyczaiła nas zachodnia sztuka sakralna. Różnice kulturowe wynikają tu z wszelkich, fundamentalnych kwestii historycznych – nie tylko rozwoju państw, ale także filozofii (a następnie estetyki) na jakiej ukształtowały one swoją tożsamość.
Estetyka – to ona zdaje się być tą najgłębszą przyczyną zarówno nieporozumień, ale także niewątpliwej fascynacji obcą kulturą. Zainteresowanie widoczne jest już od wieków, a tam, gdzie się pojawiało widzimy przejawy wzajemnego przenikania się tych światów (choć na różny sposób i na różnych płaszczyznach – ekspansja zarówno terytorialna/wojenna jak i handlowa). Fascynacje bliższym czy dalszym wschodem widoczne były przecież już u starożytnych Greków; od Efezu (Sardes) po Suzę rozchodziła się Droga Królewska; szlak handlowy z Chinami – oddzielonymi pasmem Himalajów – pojawia się już ponad 300 lat przed Chrystusem (przecięty następnie przez Arabów). Sama Gandhara jest jednym z najjaskrawszych przykładów syntezy kultur.
Mimo tego, nawet aktualna chęć wzajemnego poznania się, nie oznacza jeszcze pełnego zrozumienia. Z tego właśnie powodu tak ważne jest, by instytucje muzealne czy galeryjne przybliżały, oswajały i uwrażliwiały odbiorcę na inny punkt widzenia świata.
Wystawa Splendor i finezja. Duch i materia w sztuce Korei zdaje się być idealną do tego okazją. Zrealizowana w warszawskim Muzeum Narodowym jest bezpośrednim wynikiem współpracy z Koreańskim Instytutem Narodowym w Seulu i odpowiedzią na eskpozycję Sztuka polska: niezłomny duch (Seul, 2015). Ma ona również uczcić trzydziestolecie nawiązania stosunków dyplomatycznych między Polską a Republiką Korei. Czy można znaleźć zatem lepszy przykład współczesnej chęci wzajemnego poznawania się? Przedsięwzięcie w Seulu miało być dla Koreańczyków pierwszą taką możliwością zapoznania się z kulturą Polski – podobnie sprawa ta wygląda w naszym kraju. Ukazane zbiory to największa dotychczasowa prezentacja sztuki Korei na terenie Rzeczpospolitej. Kluczowa wartość ekspozycji nie leży jednak w samej ilości eksponatów (244!), lecz w jej jakości i przekrojowości. Prezentowany wybór zapoznaje odbiorcę z obiektami od tych najstarszych, zachowanych na Półwyspie Koreańskim (780 000 p.n.e.), aż po kres panowania dynastii Joeson (rok 1897). Jest ona zatem obciążona ogromną odpowiedzialnością na płaszczyźnie edukacyjnej, – zresztą – bardzo słusznie i bardzo potrzebnie! Taką rolą zdaje się być obarczona również z racji umiejscowienia; Muzeum Narodowe w Warszawie posiada potencjalnie przecież bardziej uniwersalnego odbiorcę aniżeli chociażby krakowskie Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha(2).
Sama wystawa podzielona jest na 5 części; każda z nich ukazuje eksponaty z innego okresu historycznego Korei. Rozpoczyna się od najstarszych artefaktów – broni, biżuterii nefrytowej czy figurek z brązu. Następnie ukazywane są obiekty z okresu Trzech Królestw (słynna korona zatem wita odbiorcę niemal na samym początku zwiedzania), Zjednoczonego Królestwa Silli i sztuki z czasów panowania dynastii Goryeo. Ostatnia część poświęcona jest okresowi dynastii Joeson. Taka struktura wydaje się być dość paradoksalna w swojej istocie – liczba 5, jest liczbą ilości kierunków świata w tej kulturze. Bez względu na to, czy wynikło to z pragmatyzmu, czy też chęci symbolizmu, podział ten przejrzysty i w prosty sposób pozwala odnaleźć się odbiorcy w przestrzeni. Pomagają w tym również liczne opisy na ścianach muzeum, które zapoznają widza z periodyzacją czasową czy najważniejszymi wydarzeniami historycznymi. Niekiedy pojawiają się również objaśnienia symboliki – tuż obok obiektów z wizerunkami Buddy widnieje krótka legenda znaczeń kilku, szczególnych elementów jego przedstawień (m. in. mudry, urny, uszniszy). Jest to informacja, która choć nie musiała zostać uwzględniona(3), niewątpliwie stanowi ogromną wartość dodaną do merytoryki całości. W pewnym sensie kuratorzy traktują kontekst na równi z prezentowanymi dziełami sztuki.
—
Twórcy wystawy już na wstępie posługują się dychotomicznością postrzegania pewnych założeń i haseł estetycznych, jako rodzajem syntezy i podsumowaniem charakterystyki sztuki koreańskiej. Czym innym jest bowiem zestawienie ze sobą: splendoru i finezji, oraz ducha i materii jako współistniejących i niewykluczających się. Dla powszechnego Europejczyka połączenia tych wyrazów, choć być może nie są zupełnie przeciwstawne (a nawet nie – obce we wzajemnej egzystencji), to wyczuwalne jest tu przyrównanie do siebie pojęć plasujących się na nieco innych krańcach osi znaczeniowej. Jest to pewien haczyk dla uwagi potencjalnego odbiorcy, jednak z całą pewnością nie bezpodstawny. Joanna Bojrakowska- Cieślik (kuratorka wystawy ze strony polskiej) przedstawia koronę królewską z Królestwa Silla (VI w.), jako reprezentację splendoru; finezją mają być z kolei seladony pochodzące z czasów Królestwa Joseon (XII- XIII w.). Takie przykłady można jednak mnożyć, wcale nie rozdzielając pojęć tych na osobne obiekty. Nawet do wspomnianej już korony (będącej niezaprzeczalnie dumą wystawy) nie trzeba przypisywać przecież jedynie splendoru; w rozumieniu europejskim różni się ona od ciężkich, grubych, koron królów i cesarzy świata zachodu. Choć posiada pokaźne rozmiary, wydaje się być w stosunku do tamtych lekka, cienka i delikatna – wręcz ulotna, o niespotykanych kształtach, a przez to nieco... finezyjna?
Duch i materia to z kolei bezpośrednie odwołania do taoizmu, w którym pojęcia te wzajemnie się dopełniając, tworzą harmonię i porządek świata. Gdy poprzednia para haseł nie wydaje się być ze sobą aż tak kontrastująca, dwa kolejne zdają się dla Europejczyka reprezentować raczej osobne światy. Przez wiele wieków kultury chrześcijańskiej funkcjonowały one przecież w postaci sacrum i profanum. Duch jako sacrum, przynależny do Boga; świat materialny jako profanum, namaszczony grzechem i doczesnością. Choć kwestia ta ewoluowała i zmieniała się w dalszym czasie, podskórne przekonanie o ich odrębności zdaje się pozostać. Mimo to narracja ekspozycji, oprócz przekrojowości, jest ukierunkowana na elementy wspólne. Ponownie odwołując się do wypowiedzi Bojrakowskiej- Cieślik: przyrównuje ona sam splendor do tradycji sarmackich; zestawia historyczne i geopolityczne położenie Korei (między Chinami a Japonią) do sytuacji Polski (między Rosją a Niemcami), a także podkreśla punkty te w kontekście reakcji Koreańczyków na Polską wystawę w Seulu. Podobieństwa leżą jednak również na samej wystawie. Wizerunek zamyślonego Bodhisatwy do złudzenia przypomina motyw Chrystusa frasobliwego (podobne spostrzeżenie mieli mieć Koreańczycy, widząc przedstawienie to na wystawie w Seulu). Takie ujęcie z pewnością jest chwytliwe i dość romantyczne. Bazuje na empatii międzynarodowej (w kontekście wydarzeń historycznych), o której kuratorka mówiła w trakcie wykładu. Równocześnie pobudza to wyobraźnię odbiorcy, widzącego niemal rodzime przedstawienie na obiekcie pochodzącym z drugiego końca świata. Zdaje się to wytwarzać pewne poczucie wspólnoty, w kontekście wspólnych korzeni [ludzkości], czy torów myślowych (również archetypów) wypracowanych niezależnie od położenia.
Takie podejście może wydawać się oczywiste, a nawet błahe, jednak – najpewniej – nie sposób znaleźć lepszego przy okazji pierwszej takiej prezentacji sztuki koreańskiej w Polsce. Wspólne mianowniki tak odległych kultur są czymś w istocie niezwykłym. Równocześnie kierunek ten zdaje się być traktowany jako wniosek wyciągnięty z obserwacji, aniżeli sztucznie kreowany. Jest on myślą podskórną, nadającą wystawie tej pewnego charakteru, jednak nie ujmujący merytoryce i przekrojowości.
Patrycja Wójcik
(1) Przy czym w tej płaszczyźnie wypowiedzieć się mogę jedynie z perspektywy Europejczyka.
(2) MSiTJ Manggha: tu odbiorca zdaje się być bardziej ukierunkowany, przygotowany merytorycznie lub nastawiony w chwili wyboru miejsca – na ogólny odbiór konkretnej sztuki.
MNW: zakładam możliwego odbiorcę nieprzygotowanego/ nienastawionego; odbiorcę, który na ekspozycję koreańską wchodzi przy okazji ogólnej wizyty w muzeum.
(3)...jako element niezbędny. Wizerunki znajdują się w tylko jednym pomieszczeniu; takiej legendy spodziewać się można na wystawach dotyczących sztuki buddyjskiej w ogóle, aniżeli jako informacja poboczna.
Źródła
Odwołania do wypowiedzi Joanny Bojrakowskiej- Cieślik na podstawie wykładu zorganizowanego w ramach wystawy Splendor i finezja. Duch i materia w sztuce Korei,
[https://www.youtube.com/watch?time_continue=324&v=vXLsmQvSVnI&feature=emb_titl e]